Zachęcamy do lektury wywiadu z Tore Aleksandersenem, który ukazał się w dzienniku Sport.
Michał TRELA: - BKS przegrał trzy pierwsze mecze pod pana wodzą. Spodziewał się pan, że praca w Bielsku-Białej będzie od początku taka trudna? Tore ALEKSANDERSEN: - Wiedziałem, że trafiłem do drużyny, która od wielu meczów miała problemy. W takich sytuacjach zawsze jest wiele rzeczy, które nie funkcjonują. Jeśli jest się na dole tabeli, to żeby wygrywać, trzeba podnieść jakość zespołu. Nie można liczyć na to, że będziemy grać na tym samym poziomie i zaczniemy wygrywać tylko dlatego, że jest nowy trener. Dlatego musieliśmy podjąć wiele działań. Niektóre mogą się zawodniczkom nie podobać, niektóre są mało komfortowe, ale bez nich nie pójdziemy do przodu. Co nie funkcjonuje w BKS-ie?
Tore ALEKSANDERSEN: - Wiele rzeczy. To jak z puzzlami, im więcej ich się dopasuje, tym wyraźniej widać obrazek. Brakuje w naszej grze jakości. Jakość można rozumieć jako technikę, czyli to, jak przyjmujemy piłkę i atakujemy, ale w tej grze 95% akcji toczy się... bez piłki! Zawodniczka dotyka piłki przez ułamek sekundy, czasami raz na kilka minut. O jej siatkarskiej jakości decyduje to, jak się przesuwa, czyta grę i asekuruje. Dyscyplina jest najważniejsza, a w tym nie jesteśmy dobrzy. Nie jesteśmy wystarczająco precyzyjni i szybcy. To wymaga czasu. To oznacza, że w BKS-ie grają zbyt słabe zawodniczki na OrlenLigę?
Tore ALEKSANDERSEN:- Nie, zawodniczki są dobre. Chodzi o to, jak gramy jako zespół. Siatkówka jest wypełniona detalami, a my w tych szczegółach wypadamy kiepsko. Przed meczem z Impelem rozmawiałem z Kasią Konieczną, którą przez dwa lata trenowałem we Wrocławiu. Cieszyła się, że nie grają z nami za trzy tygodnie, bo wie, że będziemy wtedy dużo lepsi. Mówiłem jej, że nie wiadomo, czy tak szybko pójdzie. Ona jednak stwierdziła: „Pamiętam swoje pierwsze dwa tygodnie u ciebie. Były trudne. Było tyle informacji i zmian, że dopiero po czasie zaczęło to funkcjonować”. A muszę przyznać, że w Impelu zrobiłem wtedy połowę tego, co w Bielsku-Białej. Dlatego potrafię sobie wyobrazić, jak trudno jest moim zawodniczkom zapamiętać wszystko i jeszcze wykonać to w meczu. Ale musimy wyciągać pozytywy. Pierwszy set z Impelem pokazał, jak mogą grać. To powinien być ich normalny poziom. Teraz muszą uwierzyć, że potrafią tak grać cały czas. BKS ma problem mentalny?
Tore ALEKSANDERSEN: - Tak, brakuje zawodniczkom pewności siebie. W pierwszym secie z Wrocławiem graliśmy bardzo dobrze. Impel wprawadzie zdobył 21 punktów, ale aż dwanaście z naszych błędów. Kontrolowaliśmy grę. Mieliśmy dobry plan na mecz i realizowaliśmy go perfekcyjnie. W pierwszym secie zdobyliśmy pięć punktów blokiem, podczas gdy w kolejnych trzech setach łącznie trzy. W drugim secie kilka prostych błędów zniszczyło wszystko. Jak tylko znajdujemy się pod presją, zapominamy o dyscyplinie, brakuje nam spokoju. Wtedy przestają funkcjonować drobne rzeczy, które zmieniają wiele. Czy to wszystko tłumaczy ostatnie miejsce w tabeli?
Tore ALEKSANDERSEN: - W każdej drużynie są drobiazgi, które decydują o tym, czy coś funkcjonuje, czy nie. Czasem jest za dużo podobnych do siebie zawodniczek. Tutaj wszystkie siatkarki są super. Większość jest w takim wieku, że mogłoby być moimi córkami. I byłbym dumny, gdybym miał takie córki. Ale na boisku muszę w nich widzieć diablice. Teraz liga jest szersza. Pomiędzy 6. a 14. miejscem nie ma wielkiej różnicy w umiejętnościach. Poziom jest wyrównany, ale niższy niż kiedyś. Najlepsze zespoły już nie są tak mocne. Jesteśmy w stanie ograć wszystkich.
Czeka was seria bardzo trudnych rywali. To może nie ułatwić podnoszenia zespołu z dołka.
Tore ALEKSANDERSEN: - Smutne, że z Toruniem i ŁKS-em, z którymi byliśmy w stanie wygrać, zagraliśmy tak samo. Teraz będziemy walczyć o jak najwięcej punktów, ale nie ma złudzeń, wygrać będzie ciężko. Musimy je wykorzystać, by rozwinąć naszą grę na tyle, byśmy byli gotowi na zwycięstwa z zespołami od szóstego miejsca w dół. Nie wygramy ligi, prawdopodobnie nie zdobędziemy medalu, ale postawimy ważne kroki na przyszłość. Czy utrudnia panu pracę fakt, że trafił pan akurat do BKS-u? Kibice są przyzwyczajeni do wygrywania, a nie zajmowania miejsca na dole tabeli.
Tore ALEKSANDERSEN: - Nie czuję wielkiej presji, bo jestem tu krótko. Nie znam ludzi, więc nie spotykam się z wielkimi oczekiwaniami na co dzień. Ale mam wielki szacunek do tego klubu i jego historii. W takich miejscach wpadanie w dołek jest ciężkie, bo fani są przyzwyczajeni do wygrywania i sukcesów. Dla zawodniczek to też jest problem, bo wiedzą, że grać w BKS-ie, to coś innego niż – z całym szacunkiem – w Toruniu czy w Rzeszowie. Tutaj jest 95 lat tradycji i nikt nie jest usatysfakcjonowany tym, co widzi. Mogę tylko obiecać, że pracujemy na lepsze czasy. Prezesi są świetnymi ludźmi, mają wizję, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Przy całej frustracji, łatwo winić prezesa, zarząd, trenera czy zawodniczki, ale to nowi ludzie, którzy przejęli klub i starają się, by było lepiej. Odbudowa BKS-u to największe wyzwanie w pańskiej karierze?
Tore ALEKSANDERSEN: - Na pewno duże, ale gdy przyszedłem do Impelu, sytuacja była podobna. Drużyna była druga od końca. W pewnym sensie tu jest nawet łatwiej, bo we Wrocławiu trenowaliśmy w małej sali gimnastycznej i mieliśmy do dyspozycji jedno boisko, co znacznie ograniczało trening. W sztabie też było nas mniej. Jednak w czternaście miesięcy doszliśmy do wicemistrzostwa, więc wszystko jest możliwe. Jasne, mieliśmy pieniądze, mogliśmy kupić zawodniczki, ale kilka też straciliśmy. Jest wiele podobieństw w sytuacjach obu klubów. Pracował pan w karierze w wielu zakątkach świata, ale chyba Polska się panu spodobała?
Tore ALEKSANDERSEN: - Bardzo. Powiedziałem agentowi, że są tylko dwa kraje, w których chciałbym pracować – Polska i Turcja. Oba łączy to, że bardzo trudno w nich dostać pracę. W czołowej czwórce klubów tureckich jest to praktycznie niemożliwe. Dlatego cieszę się, że tu jestem. W Polsce są fani, jest zainteresowanie i presja. A nie ma nic nudniejszego niż sytuacja, w której nikogo nie obchodzi twoja praca. Wolę, gdy kibice krzyczą i wymagają, niż gdy nikt się nie emocjonuje tym, co robimy, bo nikt nawet nie wie, że w mieście jest zespół siatkarski. Miał pan już okazję zwiedzić nowe miejsce zamieszkania?
Tore ALEKSANDERSEN: - Przejechałem tylko przez centrum Bielska, ale za wiele nie widziałem. Nie mam czasu na zwiedzanie. Mieszkam poza centrum, a między treningami jestem zajęty. Wiele czasu poświęcam na pracę, bo jestem w Polsce sam. Moja narzeczona mieszka w Helsinkach, a dzieci w Norwegii. Jestem trochę jak cygan – raz mieszkam tu, raz tam. Podobno, mimo ogromu pracy, znajduje pan czas na swoje hobby, czyli piłkę nożną?
Tore ALEKSANDERSEN: - To nie tylko hobby, ale też coś, co może mnie wzbogacić jako trenera siatkarskiego. Chętnie oglądam treningi piłkarskie. Lubię patrzeć, jak komunikują się trenerzy z zawodnikami, jak organizują treningi i przekazują komendy. Z każdej dyscypliny można coś wynieść. W Bielsku, tuż obok hali, jest stadion piłkarski, więc myślę, że wiosną przejdę się na jakiś mecz piłkarskiego BKS-u. We Wrocławiu chodziłem na mecze Śląska. Jestem fanem futbolu i wiem, że polska reprezentacja bardzo dobrze sobie ostatnio radzi. A skąd u pana zamiłowanie do angielskiego Leeds United?
Tore ALEKSANDERSEN: - Teraz II-ligowego, ale mam tyle lat, by pamiętać, że to kiedyś był dobry zespół. Liga angielska była w Norwegii bardzo popularna. Wszyscy znajomi kibicowali Manchesterowi United albo Liverpoolowi, a ja - trochę z przekory - wspierałem Leeds. To zostaje na lata. Śledzę jego wyniki i liczę, że wróci do Premier League. Moja 15-letnia córka jest utalentowaną piłkarką nożną, podobnie jak 9-letni syn. Niestety, nie udało mi się ich przekonać do Leeds. Oboje są fanami Liverpoolu.
Komentarze opinie