
Odcinek leszczyński, od Gemini (proszę, zwłaszcza centrum handlowego nie nazywajcie galerią, bo nie wypada –pamiętamy śp. mozaikę Bieńka i „zniknięte” paski Leona Tarasiewicza, które, o ile pamiętam, miały być rodzajem odszkodowania za zniszczenie mozaiki) po ujście potoku Straconka, naprawdę może imponować jako próba przywrócenia rzeki miastu.
Wszystkomający plac zabaw pomiędzy sklepem a rzeką, tzw. Park w Dechę wydaje się dobrze pomyślany, bezpieczny i atrakcyjny dla dzieciaków. Może tylko za dużo tych urządzeń, dlatego, choć rozległy, sprawia wrażenie ciasnego. Ponieważ ten odcinek pokonywałem z psem, doceniłem kawiarnię z dużym biało-zielonym znakiem przy wejściu, oznajmiającym, że czworonogi mile widziane. Na końcu tego dziecięcego raju znajduje się jeszcze karuzela łańcuchowa dla tych, co lubią wirować w powietrzu.
Po przekroczeniu uliczki Bobrowej zamykającej teren Gemini, wkraczamy do parku bez nazwy (?) –gdy tu mieszkałem, mówiło się „lasek”. Zacieniony przez olbrzymie drzewa, między którymi rozpięty jest solidnie wyglądający park linowy. Dziwne, że tego dnia nikt nie korzystał. Może tutejszy cień, mimo upału, jest jednak zbyt głęboki. A może mało kto wie o tej atrakcji?
Lasek utrzymany jest w stylu… powiedzielibyśmy może „angielskim”, choć ciśnie się na usta gallijskie określenie „au naturel”, jeśli wiecie, co mam na myśli. Pół wieku temu był równie ciemny, ale może bardziej zapuszczony. Po kilkuset metrach dochodzimy do przestrzeni wypoczynkowej dla rowerzystów i spacerowiczów. To wysypany kamykami placyk z dość licznymi metalowymi ławeczkami. Bliżej brzegu rzeki przechodzący w typową podbeskidzką plażę (krzaki + trawa + glina + kamienie). Ktoś się opala, ktoś brodzi w wodzie, a rowerzyści zmieniają skarpety. Jeden, chyba przyciśnięty naturalną potrzebą, oddala się w krzaki przy ogrodzeniu wytwórni pojazdów specjalnych, oglądając się nieśmiało.
Jeszcze kilkaset metrów i tam, gdzie od zawsze potok straceński wpada do rzeki, natrafiamy na pięknie urządzony, zadbany skwer (z jakąś intencją edukacyjną). Gdzieś tutaj jeszcze na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia było obozowisko ostatnich koczujący Romów. Niestety, jeśli nie zaopatrzycie się w napój czy prowiant w centrum handlowym, na całej trasie nie będzie szansy, by wypić sok czy kawę albo kupić coś do zjedzenia. Kto zgłodniał, dopiero teraz może się cofnąć Leszczyńską do Rogatej lub iść dalej na południe– do Bosco.
* * *
Kilka dni później kolejna przechadzka, którą odbyłem już bez psa, za to w towarzystwie trzech trzy- i czteroletnich ekspertów ds. placów zabaw. Ta trasa rozpoczyna się od parkingu przy kościele pw. św. Barbary w Mikuszowicach (za cmentarzem, przy którym jest spory parking). To chyba ścieżka rowerowa, a w każdym razie rowerowy szlak. W każdym razie, ponieważ był to jeden z pogodnych dni czerwcowego długiego weekendu i cyklistów było tam bardzo dużo. My stanowiliśmy grupę hybrydową: trzej eksperci na rowerkach bez pedałów, młodsza siostra jednego z nich w wózku. Ich mamy i tatusiowie tudzież babcia z dziadkiem – spieszeni.
To dla maluchów dość trudna trasa, bo lekko pod górę, ale są pełni zapału. Cienista ścieżka sprawia wrażenie, że jest się w leśnej dziczy – psute przez dochodzące zza ekranów dźwiękochłonnych pobliskiej dwupasmówki odgłosy pojazdów. „Dźwiękochłonnych” – „odgłosy”… Człowiek nawet nie wie, kiedy mu się oksymoron nawinie. A jeszcze mniej się spodziewa, co taki oksymoron może zwiastować.
Po jakimś czasie dochodzimy bowiem do wąskiego mostku. Przeprawa na drugą stronę pacyfikuje rozbrykanych rowerkowców. Są na tyle duzi, by wiedzieć, że chybocące się deski i nieregularne prześwity między nimi (jakby wyszczerbione wskutek spróchnienia) wymagają zwrócenia się o wsparcie dorosłych. Ale są jeszcze za mali, żeby znać filmy o przygodach Indiany Jonesa. Kiedy któryś wreszcie obejrzą, przypomną sobie ten mostek. Na razie pokonują go powoli, w napiętej ciszy, pod opieką rodziców. Na drugim brzegu wita wszystkich tablica oznajmiająca, że jesteśmy na jakiejś ścieżce przyrodniczej. Na obrazkach jakieś cenne ptaki. A ja myślę, że ci, co montowali tablicę, musieli dziurawy mostek widzieć. I co? I nic.
Kilkaset metrów dalej na południe – nie mam pewności, czy to jeszcze teren miasta, czy już terytorium Bystrej, zdaje się, że niemal dokładnie granica (jeszcze przed miejscem gdzie Biała łączy się z Białką) – natrafiamy przy szlaku na pachnący nowością placyk, który ma zapewne służyć za miejsce wytchnienia dla rowerzystów połączone z placem zabaw i może przestrzenią dla prowadzenia edukacji przyrodniczej. Najbardziej przypomina… obrazy Giorgia de Chirico. Pamiętacie te jego dziwne, puste miasta, metafizyczne place na których znajdują się obiekty niewiadomego przeznaczenia, a czasem samotne postaci? Namalowane to niby według zasad perspektywy geometrycznej, ale sztucznie zdynamizowanej za sprawą zbliżania lub oddalania planów. Przypominają się projekty iluzjonistycznych scenografii sprzed kilku stuleci, w których dla spotęgowania efektu trójwymiarowości podłogę sceny robiono pochyłą… Choć może należy tu dostrzec inspiracje ideami futuryzmu, konstruktywizmu i kubizmu?
To, co spotykamy na bystrzańsko-bielskim śródleśnym placyku, jest tych potencjalnych inspiracji przetworzeniem, a raczej zdecydowanym wtłoczeniem ich w kontekst podmiejskiej przyrody. Placyk nie jest gładki jak w obrazach wielkiego Włocha, lecz wysypany kamieniami. Na obrzeżach modne ostatnio karmniki dla owadów. Obok ciąg „kamieniownic” – nie wiem, jak inaczej nazwać te prostokąty obramowane betonem, z których tylko jeden z nich zawiera piasek, a pozostałe wypełniają różnej grubości kamienie czy żwir (odległe echo pięknej idei parków sensorycznych). Żeby opisać resztę, muszę posłużyć się zdjęciami. Tego nie da się opowiedzieć.
Fotografia A prezentuje wnętrze „przytulnej” altany zajmującej centralny punkt placyku. Można domyślać się nawiązania do swojskiego stylu zakopiańskiego, który wymyślił ojciec Witkacego. Chłodny umysł projektanta tego miejsca nie poddał się jednak sentymentom swojskości – do tego stopnia, że wewnątrz nie ma na czym usiąść.
Nie jestem pewien, czemu mają służyć betonowe kostki widoczne na zdjęciu B, może to jakaś wizja siedzisk, na których dzieci mają słuchać wykładu o przyrodzie? Może rodzaj niezniszczalnych stolików dla przedszkolaków? Tak czy owak, trochę ich mało. Ale za to mogą być bardzo skuteczne. Dziecko popchnięte lub to, które się tutaj potknie, może wypaść z gry edukacyjnej ostatecznie i na zawsze.
Zdjęcie C przedstawia coś najdziwniejszego. Może to jakiś model lasu? Mogłoby na to wskazywać podobieństwo do drzew „y obiektów” w dwóch skrajnych rzędach. Może dzieci mają się na to wspinać??? Albo to jakieś pozostałości po budowie nieodległej drogi ekspresowej, dla niepoznaki obite deskami? W takim razie czym są lub co symbolizują obiekty w rzędzie środkowym, w których z pewnym wysiłkiem można dostrzec podobieństwo do litery „n”?
Zdjęcie D przedstawia jedyny zaakceptowany przez moich ekspertów element placyku – drzewo otoczone drewnianym siedziskiem. Chłopcy natychmiast zaanektowali to miejsce, bawiąc się w piknik. Reszty urządzeń nie zaszczycili większym zainteresowaniem.
Nie zauważyli także sporych rozmiarów (ze trzy-cztery razy większych niż betonowe kostki) prostopadłościanów z celowo skorodowanej stali. To nowoczesna technika antykorozyjna, działająca na zasadzie:
– Głowa mnie boli.
– To ją sobie utnij.
– ???
– Jak mnie ząb bolał, to go wyrwałem.
Materiał jak materiał. Ale wycięto w nim stylizowane sylwetki zwierząt. Stylizacja polega na tym, że kontury są kanciaste, więc pełno w nich ostrych wierzchołków. Fragment sylwetki dzika pokazujemy na zdjęciu E. „Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły” – pisał Brzechwa. Ilustracja zaiste dobitna.
Wydaje się, że projektanta placyku inspirowali nie awangardowi artyści sprzed stu lat, tylko pisarz Stephen King, autor horrorów. Kiedy w teatrze uda się prapremiera, publiczność woła „Autor! Autor!”, by wyrazić wdzięczność. Tutaj też ma się ochotę spotkać autora: kamieni pod dostatkiem a i procę łatwo zaimprowizować.
Janusz Legoń
PS. Eksperci wrócili z inspekcji cali i zdrowi. Czerwone elementy na zdjęciach dodano w procesie obróbki, by pomóc w ewentualnym śledztwie, gdy dojdzie do wypadku.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie