Po raz siódmy w sezonie bielszczanie podzielili się punktami na wyjeździe.
Czy ten remis należy rozpatrywać w kategorii dwóch straconych „oczek”? Czy może jednak zysk jednego punktu? W Oławie miał miejsce raczej zasłużony podział – wprawdzie nikłych, ale zawsze łupów. Szkoda natomiast okoliczności, w których bielszczanie stracili jedynego gola w spotkaniu. Wrocławianie mieli kilka lepszych, dogodniejszych sytuacji, których mogli pokusić się o bramkową zdobycz. Wszystko wydarzyło się jednak w 53. minucie w wysoce kontrowersyjnych okolicznościach. Interweniujący dość ryzykownie, ale z dużą pewnością Dariusz Rucki nie faulował nacierającego napastnika Ślęzy, to raczej wrocławianin wyłożył się na nodze kapitana Rekordu w polu karnym.
Arbiter pozostał jednak niemy na głośne protesty „rekordzistów”. Z jedenastu metrów nie pomylił się Mateusz Kluzek, jedna z jaśniejszych postaci w ekipie gospodarzy. Utrata gola na szczęście nie podziała deprymująco na graczy z Cygańskiego Lasu. Grający dotąd bardzo nierówno goście zmuszeni zostali do zdecydowanej ofensywy, a i dokonane zmiany wprowadziły nieco ożywienia. Efekt, bramkowy skutek nadszedł dość szybko. W 60. minucie dobrą okazję do uderzenia z rzutu wolnego miał Łukasz Szędzielarz. Pomocnik Rekordu przymierzył nawet nieźle, z ok. 20-stu metrów, ale piłka odbiła się od skrajnie ustawionego w murze obrońcy. I tu przytomnością umysłu oraz świetną techniką strzału zabłysnął Dawid Nagi. Wobec poprawki „rekordzisty” golkiper Ślęzy był bezradny.
Do końca spotkania było jeszcze nieco ponad pół godziny i obie drużyny mogły realnie myśleć o zmianie rezultatu na korzystniejszy dla siebie. I tego, że dążyły do tego wszelkimi środkami odmówić im nie można. Sprzymierzeńcem nie był jednak upływający czas, a wraz z nim ubytek sił. Skończyło się remisem, który nie powinien wywoływać u nikogo skwaszonej miny. Stosowniej do sytuacji będzie wyjść z założenia – lepszy rydz, niż nic.
Komentarze opinie