Końcówka meczu, jej emocje, wynagrodziły bezbramkowy remis.
Bywało, że bielskie derby były bardziej energetyczne i emocjonujące. Tym razem na prawdziwe futbolowe wrażenie przyszło poczekać de facto do doliczonego czasu gry. Wcześniej na obrazie spotkania, a zwłaszcza jego pierwszej połowy, zaważyła taktyczna ostrożność obu zespołów. Nie bez znaczenia były zapewne również wymuszone i niewymuszone okolicznościami zmiany zadysponowane przez szkoleniowców w wyjściowych jedenastkach. Przez dość długi czas wydawało się, iż bliżsi zdobycia gola są „rekordziści”. W kilku dogodnych sytuacjach skutecznie interweniował w bramce Bartosz Poloczek, a trzeba zaznaczyć, ze koledzy z defensywy nie zawsze ułatwiali życie młodemu golkiperowi. Próby Dawida Hałata, Marka Sobika, Michała Bojdysa i kolumbijskiego debiutanta – Ronalda Solorzano, spełzły na niczym.
Nieskuteczni dotąd „rekordziści” i tak nie mają powodów do narzekań, wobec okazji zaprzepaszczonych przez graczy Stali. Do ich gry wiele pozytywnego „wiatru” wniósł wprowadzony na boisko w drugiej części Damian Szczęsny. To po faulu M. Bojdysa na mim arbiter podyktował bezsporną „jedenastkę’. Jak przestrzelił „z wapna” rutynowany kapitan BKS-u – Damian Zdolski, pozostanie jego tajemnicą. Podobnie zresztą sposób w jaki trafił z kilku metrów w Krzysztofa Żerdkę, Aleksander Chmielewski.
Z dwóch „piłek meczowych” goście nie wykorzystali żadnej. Zatem mecz musiał zakończyć się podziałem punktów, który pewnie nikogo w pełni nie satysfakcjonuje, ale też nie jest powodem do wielkiego żalu oraz poczucia piłkarskiej krzywdy.
Komentarze opinie