
Odlecę dzisiaj. Nie będzie o tym, co nas otacza, bardziej o tym, co w środku. Chociaż zacznę od tak zwanego zewnętrza. Dopadło mnie ostatnio... Wdzierający się w moje, oddalone od centrum świata życie, ogrom arogancji, bezczelności, sobiepaństwa i innych zachowań dla mnie nie do zaakceptowania doszedł do takiego nasilenia, że nie daję rady...
Nie pomaga odcinanie się. Na programy informacyjne w telewizji nie patrzę od lat, pewnie również z braku telewizji, radio w stosownych momentach wyłączam. Niestety, straszą nawet nagłówki, wpadające w oko podczas, gdy nieopatrznie otworzę portal informacyjny, albo gorzej, wejdę na konto w social mediach. Znikąd ratunku bo zewsząd walą we mnie. Tak bardzo się staram zachować informacyjną „wstrzemięźliwość”, co nie jest łatwe, bo jeszcze kilka lat temu cierpiałam na syndrom FOMO (z angielskiego fear of missing out) czyli chłonęłam wszelkie informacje jak gąbka wodę, ze strachem że mnie coś ważnego ominie. Teraz mam odwrotnie, jak te mądre trzy małpki w jednej postaci: nie chcę widzieć nic złego, nie chcę słyszeć nic złego, i staram się nie mówić nic złego. Czasami wychodzi lepiej, czasami gorzej.
Po co ten przydługi wstęp, spyta ktoś? Po to, żeby pokazać, skąd niechęć do świata zewnętrznego. A skoro nie out to in! Zbiegło się to idealnie z lekką zmianą w tym co robię zawodowo. Owszem, wciąż piszę i niedługo pojawi się na rynku moja nowa książka (mam nadzieję, że niejedna). Oprócz tego jednak - uwaga! uwaga! - mogę siebie nazywać coachem (mam na to stosowny certyfikat), i jak się teraz kolokwialnie mówi - weszłam w szkolenia.
Nie, nie uczę innych. Raczej opowiadam o rożnych koncepcjach, a tak naprawdę uczę się sama. Czego ostatnio? Trochę o odporności psychicznej. Na przykład potrafię ją zmierzyć, używając narzędzia psychometrycznego, zwanego MTQ 48. Brzmi trochę jak robot z Gwiezdnych Wojen. Nie będę się rozpisywać o szczegółach, zainteresowanych zapraszam na kozetkę, a raczej wygodny fotel ;-)
Zatem do brzegu. Poznając coraz to nowe teorie, i starając je przekuć w coś praktycznego, trafiłam... I nie są to żadne czary mary, New Age czy inne przekładanie klepek w mózgu.
Nie, to proste wartości, które powinny być od zawsze w naszym życiu, a o których czasami zapominamy. To wdzięczność, uważność, altruizm, dobry humor, realistyczny optymizm, siła moralna, poczucie własnej wartości, umiejętność wybaczania. Jest tego więcej, nie chcę się jednak skupić na wyliczance. Chcę sięgnąć trochę głębiej. Do głowy, serca i duszy?
Komu się spodoba taka koncepcja: mamy dwa umysły. Jeden w drugim, trochę jak matrioszka, babuszka-rozkładuszka. W środku jest Umysł Mądrości, który filozofowie Wschodu uważają wręcz za umysł właściwy, za nasze prawdziwe ja. Ale... i tu tych ale jest całkiem spora garstka.
Najgorsze, że Umysł Mądrości jest szczelnie otoczony przez tak zwany Umysł Zwykły.
Dwa umysły są lepsze niż jeden, powie ktoś. Niekoniecznie. W tym przypadku wszystko, co w nas najlepsze, zamknięte jest w Umyśle Mądrości. Jest on życzliwy, mądry spokojny, cierpliwy, pogodny i pełen nadziei. Kluczowy jest tu spokój, którego pozbawiony jest całkowicie Umysł Zwykły, broniący dostępu kolegi od Mądrości. W umyśle zwykłym pędzą, kłębią się, wirują i szaleją, nasze myśli. Powtarzające się, natarczywe i natrętne.
Zwykły umysł zajmuje się tak wieloma sprawami, że nie ma chwili wytchnienia. Roztrząsa po wielokroć, dusi w sobie, zamartwia się, snuje plany, wmusza pośpiech, walczy ze światem. Zużywa przy tym tak dużo energii, że nasza wewnętrzna elektrownia nie nadąża. A to skutecznie hamuje dostęp do uwiezionego w środku Umysłu Mądrości. Trzeba się mocno postarać, by sięgnąć po ukryte tam skarby.
Przemawia do was ta koncepcja? Bo do mnie, owszem. Zastanówcie się, proszę, ile macie w sobie dobra, ukrytego głęboko, przywalonego jak głazem buzującymi w głowie myślami i troskami? Nie ma czasu siły, a potem i ochoty, by sięgać głębiej.
A może warto? Tym bardziej, że droga do ukrytych zasobów wcale nie jest wyboista. Jest w miarę prosta, z tym że długa. I wymaga od nas wysiłku.
Czy znam na nią namiary, spytacie? Przeczytałam w kilku/kilkunastu książkach, i stanęłam na początku tej drogi. Jak na razie, idąc nią, korzystam z kilku pomocników, choć wybór był szeroki. Ja na początek wybrałam wdzięczność.
Okazuje się, że uczucie wdzięczności ma taką moc, że potrafi nam namieszać w mózgu, Pozytywnie oczywiście. I nie chodzi o domaganie się wdzięczności od innych, tylko o jej okazywanie. Wdzięcznym można być za wszystko. Naturze za to, że świeci słońce (albo pada deszcz). Mężowi, że w drodze do pracy wrzucił do paczkomatu wysyłaną przeze mnie książkę. Córce, że wyściskała mnie rano i życzyła dobrego dnia. Nawet psu, że tak radośnie merda ogonem. Lista jest długa, często wypełniona drobiazgami. Ale czyż nie z takich małych rzeczy składa się nasze życie?
Pielęgnujcie wdzięczność. A ja jestem wdzięczna za to, że poświęciliście kilka minut swojego czasu na przeczytanie mojej bajeczki.
Jola Reisch Klose
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie