
Autor powieści nadał bohaterowi nazwisko, znane od czasów biblijnych jako imię – według apokryfów biblijnych („Acta Pilati”) nosił je (w greckiej formie Dismas, Dymas) Dobry Łotr (według nowszych przekładów Biblii: złoczyńca), jeden z dwójki ukrzyżowanych z Jezusem, ten, co według Ewangelii Łukasza wyraził skruchę i usłyszał „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Według niektórych dociekań etymologicznych imię to może znaczyć „urodzony o zmierzchu”. Dołędze-Mostowiczowi mogło spodobać się również dlatego, że kojarzy się z „disapointment” (rozczarowanie), a może bliżej mu do hiphopowego disu (od angielskiego „disrespect” lub „disparage”) – bohater powieści utrzymywał przecież, że studiował na Oksfordzie, a cięte i obraźliwe riposty były jego sposobem działania.
W znaczeniu przenośnym można, według słowników ortograficznych, słowo „dyzma” pisać od małej litery, niemniej jednak pozostaje ono rzeczownikiem rodzaju męskiego, co sprawia pewien kłopot, gdy kompleks zachowań przez nie reprezentowanych dostrzegamy u osoby płci żeńskiej. Jak wtedy mówić? Ta dyzma? A może raczej stworzyć żeński wariant, na przykład: dyzmica? Brzmi to jak nazwa choroby, co mi się nawet podoba, bo bycie dyzmą jest może przypadłością indywidualną, ale skuteczność dyzmie zapewnia dyzmica – rozumiana jako pewne schorzenie społeczne. Sytuacja, w której pozory są ważniejsze niż fakty, stwarza przestrzeń dla plenienia się różnego rodzaju dyzm.
Jeśli w powyższym akapicie zamienić słowo pozór na wizerunek, imaż czy imidż, łatwo dostrzeżemy, że pandemia dyzmicy jest w toku, a jednym z jej nośników są media społecznościowe wykorzystywane nie tyle do podtrzymywania więzi ze znajomymi, ale głównie do kreowania wizerunku. Gdy go odpowiednio wyhodujemy (na przykład kupując tysiące fałszywych polubień czy tzw. followersów), można później zmonetyzować, czyli zamienić na dochód. Objawami dyzmicy są różnego rodzaju nowe zawody, takie jak wpływacze (bo jak spolszczyć zawód influencera?) czy celebryci (utrzymujący się z tego, że są znani, nieważne z czego). Jednak pamiętajmy, że Dołęga-Mostowicz nie znał internetu, a mimo to opisał ówczesną Polskę jako miejsce, w którym kariera Dyzmy była możliwa, obszar zapowietrzony dyzmicą. Czasem bowiem wystarczy wyrażona dobrym słowem fascynacja jakiegoś pułkownika czy prezesa i już tylko od zręczności wyróżnionej osoby zależy, czy jej kariera zatrzyma się na szczeblu ministerialnym, czy sięgnie stołka szefa wielkiej państwowej firmy (w prywatnych dyzmica występuje również, ale chyba szybciej weryfikuje ją rynek).
Rozważania o dyzmicy zostały sprowokowane przez sprawę lokalną o zasięgu sięgającym subkontynentu indyjskiego, czyli podjętą w czerwcu przez Krzysztofa Stanowskiego próbę weryfikacji wiadomości o karierze Natalii Janoszek – bielskiej modelki wywodzącej się ze „stajni” Grabowska Models. Czy urodziwa pani Natalia jest dyzmą? Z rólek i ról w indyjskim przemyśle filmowym uczyniła dźwignię do kariery krajowej celebrytki. Mechanizm stary jak świat, starszy od internetu, a podszyty żałosnym prowincjonalizmem (wystąpienie w małym nowojorskim, paryskim czy londyńskim klubie zawsze dobrze robiło na karierę w naszym kraju). W sumie godzien machnięcia ręką. W tych indyjskich filmach Janoszek grała przecież naprawdę, były owszem na ogół klasy „z”, a ona nie zawsze mieściła się w zestawieniach kompletnej obsady w autorytatywnej bazie danych filmowych IMDB (za to w jej polskim klonie pn. Filmweb występuje często na czele niekompletnych zestawień obsadowych). Ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Jedyny film, w którym jak dotąd zagrała rolę główną (Chicken Curry Law, reż. Shekhar Sirrinn, 2019; krytyka indyjskiego sądownictwa) został oceniony przez „Times of India” na 1,5 punktów w pięciopunktowej skali, a w recenzji napisano, że jest przewidywalny, postaci nie łączą się ani ze sobą, ani z publicznością; skrytykowano nawet charakteryzację (tandetnie zrobione siniaki). Pomysł, z którym można było zrobić tak wiele, zepsuło wykonanie – napisała Pooja Raisinghani. Ten właśnie obraz był prezentowany w Ranchi (licząca nieco ponad milion mieszkańców stolica stanu Jarkhand we wschodnich Indiach) na drugiej edycji tamtejszego festiwalu filmowego JIFFA (Jharkhand International Film Festival Awards), gdzie wyświetlany był wśród 86 filmów w językach hindi, angielskim, nagpuri, hebrajskim, bhodźpuri, khortha, nepalskim, marathi i sindhi. Jak informowała prasa (zob. wycinek) była jednym z kilkorga gości zagranicznych przeglądu. A na zakończenie okazało się, że otrzymała jedną z 60 nagród. Według Wikipedii w Indiach odbywa się ponad sto festiwali filmowych (lista na pewno niepełna, nie obejmuje JIFFA). Nie zapominajmy, że w dorobku pani Natalii jest rola drugoplanowa w polskim filmie erotycznym 365 dni (reż. Barbara Białowąs i Tomasz Mandes, 2020) – z jednej strony przeboju frekwencyjnym w kinach i na Netfliksie, z drugiej – chyba jednym z najbardziej krytykowanych polskich filmów w historii, „nagrodzonym” różnymi „malinami” i „wężami”. Z inicjatywy Collectif Soeurcières – kolektywu feministycznego z francuskiego Caen – powstała nawet petycja, by go z platformy Netflix usunąć za propagowanie kultury gwałtu.
Takie przygody artystyczne Janoszek umiejętnie wzmacnia medialnie, co w ogarniętym dyzmicą kraju dało jej przepustkę do różnych programów śniadaniowych i rozrywkowych, Sylwestra Marzeń rządowej telewizji i nieuchronnie na „pudelki”. To regiony kultury, w które się na ogół nie zapuszczam, ale przecież mające swoich znawców i smakoszy. Najsłabsze w tym wszystkim jest pozwanie dziennikarza i uzyskanie od sądu cenzorskiego zabezpieczenia, którym tak chętnie posługują się ci, którzy mają coś do ukrycia. Stanowski przecież, zgodnie z zasadą „dobrze czy źle, byle z nazwiskiem”, chcąc nie chcąc pomaga jej w pracy.
Martwić powinniśmy się dopiero wtedy, gdyby w takim kierunku rozwijała się idea Bielska-Białej jako europejskiej stolicy kultury. Bo zawsze warto zapytać, o jaką kulturę chodzi.
Janusz Legoń
Materiał przygotowany przez Redakcję Kurier.BB.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie