
Najpierw krokusy. Potem bzy a na końcu kasztany. Zanim jednak kleiste pąki zamienią się majestatyczne kwiatostany, a tegoroczni maturzyści zasiądą przed kartami egzaminacyjnymi, minie trochę czasu. Na razie - niektórzy przynajmniej - wciąż rozpamiętują swój pierwszy prawdziwy bal, studniówkę.
Niedawno w lokalnym portalu ukazał się tekst pt: Takich studniówek już nie ma. Dyrektorzy bielskich szkół: To inne pokolenie, inna młodzież. Bla bla bla, bo duża część zawartych tam informacji w większym lub mniejszym stopniu mija się z prawdą. Tak się złożyło, że jestem mamą tegorocznej maturzystki. Za nami studniówka, która odbyła się – uwaga – w szkole, a którą przygotowali wspólnie – uwaga – uczniowie i rodzice, a nauczyciele byli gośćmi. Tradycyjna studniówka na tradycyjnych zasadach.
O, pardon. Może ten jeden wyjątek nie zmienia ogólnego obrazu. Pokazuje tylko różnicę między szkołą systemową a tą funkcjonującą poza systemem, lub w jego bardzo szeroko pojmowanych ramach.
Każda sroka swój ogon chwali, nic więc dziwnego że będę pisać w superlatywach o szkole, w której moje dziecko spędziło szczęśliwych dwanaście lat. I którą, mam nadzieję, zakończy dobrą maturą. Gdy zastanawiam się, gdzie tkwią różnice między szkołą waldorfską (podstawówka i liceum), bo o niej mowa a innymi, jako jedną z ważniejszych dostrzegam postawę rodziców. Dokładnie to, co napisałam na początku.
Rodziców też trzeba sobie wychować. Mądrze wychować. By wspierali proces edukacji oraz by pokazywali, że im na dziecku zależy. Czy zorganizowanie dzieciakom studniówki w Gołębiewskim za 650 zeta od osoby jest formą okazania rodzicielskiej miłości i wsparcia? Oczywiście, bo tę kasę trzeba zarobić a wiadomo, że koszt wejściówki to tylko jeden z wielu w takich przypadkach. Zarabianie kasy wymaga czasu, który jest nierozciągliwy. Gdy w jednym się dołoży (zarabianie kasy) w drugim zabraknie – więcej uwagi poświęconej dziecku.
Opowiem wam o studniówce, która odbywała się 18 lutego w Liceum Waldorfskim przy ul. Pocztowej w Bielsku-Białej. Zaczęło się od rodziców i decyzji, że impreza odbędzie się w szkole. I że to rodzice postarają się, żeby była niezapomniana. Szybko jednak pojawiły się pytania i wątpliwości: no ale jak to tak bez głównych uczestników? Przecież to ma być ich niezapomniany czas, niech więc też przyłożą do tego rękę. Wcale nie było tak, że czwartoklasiści od początku byli z tego zadowoleni. – No przecież rodzice mają to zrobić – padało z ich ust! Trzeba było włożyć trochę trudu i perswazji (czytaj czasu) by ich do tego przekonać. By uświadomić im, że to nie kolejna domówka, gdzie puszczą playlistę ze Spotify i jakoś to będzie. Gdy udało się dotrzeć do nich, pogadać o studniówkach minionych i jak to fajnie jest się zaangażować, dalej poszło łatwo. Przygotowania do studniówki okazały się większym funem niż to sobie młodzież wyobrażała, a piątek spędzony na dekorowaniu sali przed sobotnią imprezą okazał się czasem bezcennym. Dokładnie tyle samo, a nawet więcej czasu „dorzucili” rodzice, troszcząc się o każdy detal, który umknął im pociechom. Efektem była wspaniała i wyjątkowa zabawa do białego rana (tak między 6.30 a 7.00). Wzruszająca, uroczysta, niezapomniana. W ważnym dla nich miejscu – w swojej szkole, w swojej klasie.
Konkluzja może być jedna; czasy są jakie są, wszystko zawsze zależy od ludzi.
Dumna matka
Jolanta Reisch Klose
Materiał przygotowany przez Redakcję Kurier.BB.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie