
To wyróżnienie wyjątkowe, bo w aktorskich kategoriach Złotych Masek nagrody przyznawane są tylko indywidualnie. Tutaj jednak komisja nie mogła postąpić inaczej. Nagrodzenie tylko jednego z aktorów byłoby niesprawiedliwe wobec drugiego. Organizatorowi konkursu udało się nawet zadbać o to, by choć maska wspólna, każdy dostał własną statuetkę do postawienia na półce z trofeami. Spektakl „The Big Bang, czyli Wielki Wybuch” – dwuosobowy (no, właściwie dwa plus, bo widzimy jeszcze pianistę Piotra Matusika) musical Jeda Feuera z librettem i piosenkami Boyda Grahama, został spolszczony i błyskotliwie wyreżyserowany przez Tomasza Dutkiewicza. Bohaterowie sztuki, Raf i Tom, a jakże, w tempie godnym tytułowej eksplozji, grają przed widzami po kilkanaście (chyba?) postaci każdy, dla każdej scenki improwizując odrębną „scenografię” i „kostium” z przypadkowych przedmiotów dostępnych w mieszczańskim wnętrzu, w którym rozgrywa się spektakl, bo chcą zaprezentować, jakiż to wystrzałowy pomysł mają na wielki musical, którego tematem będzie ogólna historia świata. Ponieważ chodzi o przedstawienie muzyczne, kulminacją każdej scenki musi być partia śpiewana, w duecie lub solo. Dutkiewicz, dyrektor bielskiego teatru w latach 1999–2005, a więc świetnie znający talenty obydwu aktorów, stworzył im szansę do wykorzystania ich w stu dziesięciu procentach. Spektakl „The Big Bang, czyli Wielki Wybuch” okazał się nie tylko popisem ich obecnych umiejętności, lecz także swego rodzaju ukoronowaniem, podsumowaniem rozwoju każdego z nich na ścieżce aktorstwa muzycznego.
Zaczynali wspólnie, lecz przed każdym stały inne wyzwania. Tomasz Lorek jako absolwent wydziału wokalno-aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach, którego głównym celem jest przygotowanie wokalistów operowych, z zadania na zadanie, z roli na rolę, musiał uwalniać się od swego rodzaju operowej konwencjonalności, którą w śpiewie wyćwiczyła w nim szkoła. Z biegiem lat nabrał swobody, lekkości w traktowaniu materiału muzycznego, a nawet zaczęło mu przechodzić przez gardło „amatorskie”, właściwe dla wielu gatunków muzyki rozrywkowej, śpiewanie „z gardła”, przed czym początkowo miał wyraźny opór. Rafał Sawicki, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, Filmowej i Telewizyjnej w Łodzi nie miał tego typu problemów, bo kształcenie wokalne w „zwykłych” szkołach teatralnych wygląda inaczej niż w akademiach muzycznych, musiał jednak pokonywać inne trudności. Lubiąc „chować się” za postacią, za rolą, w występach wokalno-aktorskich, zwłaszcza o charakterze estradowym, musiał poszukiwać bezpośredniości w kontakcie z widzem, czyli być gotowym na wszelkiego rodzaju niespodzianki. A występując z Lorkiem (i Adamem Myrczkiem, również po katowickim konserwatorium) musiał równocześnie pilnować wokalnego profesjonalizmu.
Poligonem doświadczalnym dla obu aktorów w tej dziedzinie były nie tylko spektakle muzyczne, które za dyrekcji Dutkiewicza jeszcze dość nieśmiało, a za kadencji Roberta Talarczyka (2005–2013) i Witolda Mazurkiewicza coraz intensywniej wypełniały repertuar teatru przy ul. 1 Maja 1, lecz także teatralne programy estradowe. Miały one charakter tzw. gal sylwestrowych, których tradycję rozpoczął Tomasz Dutkiewicz. Jego pomysł był prawdę mówiąc dość ostrożny, bo w jego galach obok muzycznych pewniaków z bielskiego zespołu (oprócz wymienionych Lorka, Sawickiego i Myrczka były to zawsze Anna Guzik, Marta Gzowska-Sawicka, Iwona Loranc i sam Dutkiewicz) występowali wokaliści gościnni (m.in. Łukasz Zagrobelny, Katarzyna Bujakiewicz). Innowacja Talarczyka polegała na tym, że śpiewać musieli wszyscy – i okazało się, że niektórym (Grażyna Bułka, Kuba Abrahamowicz, Maria Suprun) wychodzi to naprawdę świetnie. (Dla innych była to mordęga – jeden z kolegów, którego nazwisko z grzeczności pominę, indywidualnie przygotowywał się do sylwestra już od września, bo w szkole teatralnej przez piosenkę się ledwo się przemknął).
W rozwoju Lorka i Sawickiego jeszcze istotniejsze od gal sylwestrowych były ich wersje komercyjne, czyli występy organizowane za czasów Talarczyka przez Kubę Abrahamowicza w tzw. obiegu korporacyjnym, na przeróżnych wydarzeniach firmowych w różnych miejscach całego kraju (ogółem kilkaset występów). Wyznaczony kiedyś przez Dutkiewicza na konferansjera brałem udział nie tylko w wielu galach, ale też w tych „eventach”, odbywających się często w luksusowych hotelach, ale bez porządnej sceny, często z widzem na wyciągnięcie ręki. Oj, czasem była to nietrzeźwa ręka uczestnika drugiego dnia imprezy integracyjnej… Obserwowałem na tych występach koleżanki i kolegów, widziałem jak nabierają estradowego doświadczenia, a jednocześnie pozostają wierni profesjonalizmowi, nie pozwalając sobie na łatwiznę znaną Państwu zapewne z różnych tego typu imprez. Właśnie w tych nieprzyjaznych teatrowi przestrzeniach, z profesjonalnym, ale z konieczności skromnym nagłośnieniem Lorek i Sawicki zbierali materiał do zbudowania ról nagrodzonych tegoroczną Złotą Maską.
Wśród tegorocznych laureatów Złotych Masek znalazły się jeszcze dwa dokonania bielskiego Teatru Polskiego. W kategorii aktorstwo – rola męska nagrodzony został Przemysław Kosiński za rolę Tugattiego w spektaklu „Krum”, a w kategorii scenografii – Agata Skwarczyńska, twórczyni scenografii tego spektaklu (o Krumie pisaliśmy obszernie numerze 11 z 2021 „Kuriera.BB”). W gronie nominowanych znalazł się także Marta Gzowska-Sawicka (za rolę Dupy w „Krumie”) oraz trzech przedstawicieli Banialuki: aktorzy Włodzimierz Pohl (Józef K. w „Procesie”) i Radosław Sadowski (za rolę w „Smokach”) oraz kompozytor Piotr Klimek za muzykę do „Procesu”.
Cień na tegoroczną edycję Złotych Masek rzuciła kwestia miejsca uroczystości, na której ujawniono laureatów. Istniała długoletnia, ale niepisana tradycja, że gospodarzem gali Złotych Masek jest teatr, który rok wcześniej był laureatem w kategorii Spektakl Roku. Ponieważ rok temu tytuł ten zdobył „Zły” z Teatru Polskiego, środowisko teatralne województwa spodziewało się spotkania w Bielsku-Białej. Tymczasem, ignorując rekomendację Komisji Konkursowej, organizator – Urząd Marszałkowski – zadecydował, że miejscem uroczystości będzie Teatr Mały w Tychach (teatr z nazwy, bez własnego zespołu, jak Teatr im. Mickiewicza w Cieszynie). Urząd mógł to zrobić, więc zrobił, bo jako się rzekło, tradycja nie była zapisana w żadnym regulaminie, a co więcej również w przeszłości nie brakowało od niej wyjątków (ostatni dotyczy Bielska-Białej: w 2017, gdy spektaklem poprzedniego roku była „Morfina” z Katowic, uroczystość odbyła się w… Teatrze Polskim). Decyzja wywołała w Bielsku-Białej falę oburzenia, a nawet otwarty list protestacyjny dyrektora Mazurkiewicza, a w całym województwie szereg spekulacji, wzmocnionych jeszcze przez niczego nie wyjaśniające oświadczenie rzecznika prasowego Urzędu Marszałkowskiego.
Kiedy teraz przypominałem sobie drogę artystyczną Lorka i Sawickiego doznałem iluminacji. Kluczem jest „Kubuś Puchatek” i oni – podwójni laureaci jednej nagrody w formie dwóch statuetek. Otóż reżyserem „Kubusia” był Andrzej Maria Marczewski. A Marczewski miał już wcześniej dziwne, powiedzmy sobie szczerze – ezoteryczne – kontakty z Tychami, w których jak wiadomo mieści się hotel w kształcie piramidy o cudownych właściwościach (niegdyś ezoteryczną energię pobierała tam reprezentacja Polski w piłce nożnej). Wydaje mi się, że też z Tychów pochodził tajemniczy pan, którego Marczewski zaprosił do teatru na premierę „Mistrza i Małgorzaty” – facet miał natchnąć energią aktorów, niektórym kazał dotknąć kryształu górskiego, który uprzednio indywidualnie programował… Lorek i Sawicki jeszcze nie pracowali w teatrze, ale reżyser Marczewski z pewnością pobrał porcję energii. Efekt pierwszy: w latach 2013-2016 był dyrektorem… Teatru Małego w Tychach. Efekt drugi: połączeni przez niego w jednej obsadzie Lorek i Sawicki dostali wspólną Złotą Maskę właśnie na tej scenie!
Cholera, ten programista kryształów górskich mnie wtedy pominął, bo spojrzałem na niego, jak zawsze na szamanów, tak jakoś nieprzychylnie…
Janusz Legoń
Foto: Teatr Mały w Tychach
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie