
Pierwszą bodaj w Bielsku-Białej taką inicjatywą był Teatr Propozycji, zorganizowany z inicjatywy Mieczysława Dembowskiego i Bolesława Lubosza w Pawilonie Plastyków (dzisiejsze BWA). Prezentowano tam współczesną dramaturgię polską w formie czytań połączonych z dyskusją. W ten sposób 14 marca 1960 bielska publiczność zapoznała się z „Kartoteką” Różewicza – jeszcze przed prapremierą. Na scenę Teatru Polskiego utwór trafił dopiero w 1971, kiedy prapremierowy Bohater – Józef Para – był szefem bielskiej sceny. W latach 80. pojawiły się Teatr Gremium i Popularny. W nowym wieku do tej kategorii należały niektóre działania Centrum Sztuki „Kontrast”. W ostatnich tygodniach mogłem wreszcie obejrzeć najnowsze inicjatywy bielskich aktorów.
Koncert wizualny
Do swojego projektu Anna Guzik zaprosiła znakomitych partnerów. Reżyserię powierzyła Jackowi Bończykowi, scenografię Grzegorzowi Policińskiemu, kostiumy Natashy Pavluchenko, a aranżację muzyczną Krzysztofowi Maciejowskiemu (który też grał na żywo wraz z Robertem Szewczugą i Ghostmanem). Obok głównej bohaterki w mówionych intermediach występuje Jadwiga Grygierczyk, której monologi, niekiedy ironiczne, zbudowane są z encyklopedycznych objaśnień tematów poszczególnych części. Program składa się z piosenek Anny Guzik i Krzysztofa Maciejowskiego z płyty „Nocą wszystko gra” oraz kilku coverów (piosenki Marii Peszek, grupy Republika i Anny Jantar). W największym uproszczeniu to opowieść o kobiecie-artystce. Świetne etiudy taneczne (Mateusz Wojtasiński i Aleksandra Jurczak) przywołują klimat najlepszych pra-teledysków realizowanych przez telewizję w latach 60., ale scenografia, na którą składają się wyświetlane na dwóch planach dynamiczne i gustowne etiudy filmowe (Rafał Zgud) oraz wizualizacje (Bartek Kubica), nie jest tylko tłem dla wokalistki, ale nadaje koncertowi wymiar nowoczesnego, atrakcyjnego widowiska.
Lubię, kiedy Guzik śpiewa, ale od zawsze wydaje mi się najciekawsza wtedy, gdy wykracza poza bezpieczny profesjonalizm i drapieżnie „brudzi” formę lub pozwala sobie na liryzm zdający się odsłaniać nieco prywatności. Takich piosenek jest tu kilka, ale chciałoby się zdecydowanie więcej. Niedosyt bierze się może stąd, że choć premiera widowiska miała miejsce 29 czerwca, udało mi się je obejrzeć dopiero 2 grudnia, na gali otwarcia festiwalu mody UrBBan Fashion. A była to wersja hybrydowa – w przestrzeń sceny, na początku i na końcu widowiska, wkroczyły rosłe nad wyraz, zgrabne acz chude, dziewoje o zimnym spojrzeniu. To modelki – zapewne sympatyczne i pogodne na co dzień, tu jednak, uwięzione w konwencji żywych wieszaków, prezentowały zgodnie z regułami sztuki modelingu najnowszą kolekcję Natashy Pavluchenko, inicjatorki festiwalu. Gdy tak kroczyły dostojnie w białych powłóczystych sukniach, z przepaskami na włosach, zdawało się, że przed każdą bieży baranek, a nad każdą lata motylek. Rozumiem konwencję pokazu mody, ale w spektaklu i wybieg jest sceną. Być może przez ten bardzo mocny akcent wyraz całego widowiska przesunął się nadmiernie ku sentymentalizmowi, a finał nabrał patosu godnego filmu o spotkaniu z obcą cywilizacją lub propagandowych komiksów niektórych wyznań. Trzeba koniecznie zobaczyć wersję oryginalną, co może nie być łatwe, bo widowisko jak dotąd nie trafiło do repertuaru teatru i można je oglądać tylko w ramach „eventów”.
Hagiografia ekstremalna
Marta Gzowska-Sawicka, aktorka TP, która już od dawna próbuje sił jako autorka scenariuszy realizowanych poza teatrem (głównie widowisk muzycznych), tym razem podjęła się zadania o wiele bardziej ambitnego. Napisała sztukę „Prorok”. o kardynale Stefanie Wyszyńskim. Przedstawienie wyprodukowało stowarzyszenie Związek Rodowy Dzieduszyckich herbu Sas (autorka jest skoligacona z tym rodem), które zyskało dofinansowanie ministerialne. Wyreżyserował Rafał Sawicki, również aktor TP, a prywatnie mąż autorki, który coraz częściej podejmuje próby reżyserskie (np. „Dziady” na cmentarzu żydowskim). Świetną muzykę napisał Włodek Pawlik. Spektakl miał premierę 13 września 2020 roku w Jarosławiu, był dotąd prezentowany w mniejszych i większych miejscowościach Podkarpacia, w Warszawie, a wreszcie 23 listopada w sali Bielskiego Centrum Kultury z okazji 40-lecia tutejszego KIK-u. Konsultacji udzielali: abp Henryk Hoser, historyk Jan Żaryn (od 2020 dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego), Grzegorz Górny (publicysta „W Sieci” i wpolityce.pl) oraz dramatopisarz Wojciech Tomczyk (m.in. autor „Norymbergi”). W obsadzie znaleźli się cenieni warszawscy aktorzy: Dorota Bzdyla (w Bielsku zastąpiona przez autorkę), Tomasz Drabek (dawniej w TP, obecnie Teatr Polski w Warszawie), Redbad Klynstra-Komarnicki (w Bielsku zastąpiony przez reżysera), Magdalena Kuta (którą w Bielsku-Białej zastąpiła Magdalena Obidowska) i Jerzy Zelnik.
Rzecz napisana jest sprawnie, począwszy od podstawowego pomysłu, który polega na tym, że w przedstawieniu nie ma postaci Wyszyńskiego, lecz dowiadujemy się o nim poprzez relacje innych. Jest to opowieść hagiograficzna w podstawowym sensie tego słowa. I to jest intrygujące, bo obecnie rzadko w teatrze spotykane.
Zgodnie z regułami tworzenia żywotów świętych, w spektaklu jest nawet cud, a raczej, jak przystało na nasze sceptyczne czasy, przypuszczenie cudu. Otóż w finałowej scenie pewna kobieta opowiada, że jej dziecko, ciężko poszkodowane w domowym wypadku, niespodziewanie wróciło do zdrowia, akurat po tym jak matka, na wieść o śmierci prymasa, zwróciła się doń w myślach o wstawiennictwo w niebie. Ciekawe, że ta scena zrealizowana została w konwencji osobistego świadectwa, przypominającej podobne w przedstawieniach tzw. nowego teatru. Na przykład w głośnej „Klątwie” Frljicia takich z pozoru nie granych wyznań jest cały szereg. Tu mamy tylko jedno, za to bardzo przejmujące – dzięki znakomitej, dyskretnej grze Magdaleny Obidowskiej z Banialuki. Aktorka jest świetna również w innych wcieleniach, zwłaszcza jako zagubiona zakonnica współpracująca z UB. Zaskoczeniem dla konserwatywnych widzów może być w tym spektaklu pomieszanie rejestrów – poważny przekaz budowany jest za pomocą żartu, groteski, karykatury. Przykładem może być znakomita scena, w której niewinny kleryk powołany do wojska (świetny Drabek) jest wodzony na pokuszenie przez bezpruderyjną piosenkarkę (Obidowska) na festynie. Natomiast elementy satyry współczesnej (parodia Moniki Olejnik czy – bardziej udana – Kuby Wojewódzkiego) wydają się efekciarskim puszczeniem oka do widza. Dyskusyjne, ale z innego powodu, wydaje się też ukazanie prześladowców prymasa głównie jako groteskowych głupków i pijaków. Może twórcy uznali, że moralitetowy kontrast jest im potrzebny, ale w takim ujęciu wrogowie stają się… mniej groźni.
Najbardziej ekstremalnym zabiegiem (też wywiedzionym z „nowego teatru”) jest obsadzenie w roli zdemaskowanego jako tajny współpracownik obłudnego księdza, słynnego Jerzego Zelnika – aktora przez lata angażującego się w okołokościelne inicjatywy teatralne i w akcje polityczne prawicy, który został w 2016 roku ujawniony jako TW „Jaracz”. Przenikanie się tego, co prywatne z tym, co aktorskie wytworzyło na scenie takie napięcie, że prawdę mówiąc nie mogłem się skupić na tym, co Zelnik mówi jako postać. Patrząc z zainteresowaniem na ten spektakl, z minuty na minutę coraz bardziej żałowałem, że twórcy wybrali drogę hagiografii. Wbrew temu, co zapowiadał tytuł, w spektaklu nie udało się pokazać tego, co w postaci prymasa było najważniejsze, właśnie owej prorockości. Biblijni prorocy byli surowi dla swego narodu, napominając go, ryzykowali nawet życie. W biografii Wyszyńskiego takim prorockim gestem było wysłanie w 1965 roku listu biskupów polskich do biskupów niemieckich „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, o czym w spektaklu nie ma niestety wzmianki. A Wyszyński wykazał wtedy odwagę, by przeciwstawić się nie tylko władzy, ale i nastrojom społecznym.
Inna sprawa, którą chyba przeoczyli konsultanci, to pojawiająca się w spektaklu teza, że plaga pijaństwa i liberalizacja prawa aborcyjnego to była jakaś kontrakcja komunistów w odpowiedzi na Śluby Jasnogórskie i Wielką Nowennę Tysiąclecia. Tymczasem te akcje zostały przez prymasa zaplanowane jeszcze w czasie uwięzienia, właśnie jako reakcja na to, co z postawami społeczeństwa stało się już w pierwszej połowie lat 50.
Twórcy „Proroka” nie odważyli się też zmierzyć z dwoma najtrudniejszymi pytaniami. Pierwsze: dlaczego w słynnym kazaniu 26 sierpnia 1980 roku kardynał Wyszyński zdystansował się od rodzącej się właśnie Solidarności? Drugie: dlaczego nie tylko skrytykował w 1976 na Skałce dwa przedstawienia teatralne: „Białe małżeństwo” Różewicza i „Apocalypsis cum figuris” Grotowskiego, ale też polecił abp. Dąbrowskiemu, by przedstawił władzom żądanie zdjęcia spektaklu Grotowskiego z afisza? Mówiąc na scenie o Prymasie Tysiąclecia, należałoby się do tego odnieść. Ale to chyba niemożliwe w ramach opowieści hagiograficznej.
Janusz Legoń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie