
Z pandemicznych absurdów największym chyba było zamknięcie galerii sztuki. Decydenci najwyraźniej nie bywają w takich miejscach, a jeśli już to na wernisażach. Wtedy, otoczeni przez ochroniarzy i – być może – tłumek pochlebców, mogą odnieść wrażenie, że odwiedziny w galerii sztuki są tak niebezpieczne higienicznie, jak wizyta w dniu wyprzedaży w hipermarkecie (nie wiadomo dlaczego nazywanym galerią handlową). Może nie wyprowadzajmy ich z tego błędu… to może per saldo przynieść korzyść artystycznym galernikom. Wyobrażacie sobie wizytę u sponsora? – A ile osób zobaczy moje logo na roll-upie? – zapyta niechętnie krezus. – No jak to, nie pamięta pan, że odmrozili nas prawie na samym końcu?! Z tego wynika, że tłum u nas taki, że reżim DDM (dystans-dezynfekcja-maseczki) trudniejszy do utrzymania niż w spożywczaku! Panie, tego się nawet policzyć nie da! – rzuci galeryjny marketingowiec. I kasa krezusa fruuu – na konto galerii!
Banialuka w okienku pandemicznym pokazała 20–21 lutego premierę sztuki TankredaDorsta i Ursuli Ehler „Amelka, Bóbr i Król na dachu” w reżyserii Lucyny Sypniewskiej. Ta piękna opowieść należy już do współczesnej klasyki literatury dziecięcej – bielska realizacja jest dwunastym wystawieniem tej sztuki w Polsce od 1999 roku (oprócz teatrów lalkowych wystawiona została na deskach Teatru Nowego w Zabrzu) – aż dziw bierze, że dopiero teraz trafiła na afisz Banialuki.
Prosta scenografia Anny Chadaj budzi skojarzenia z surrealizmem, choć przyczepa kempingowa, w której mieszka Fryga z córką i Amelką-znajdą ma trochę amerykańskie kształty… Rzecz w dzieje się w lesie (współczesnym, więc zaśmieconym plastikowymi odpadami), w związku z czym na scenie dominują różnobarwne, różnej grubości słupy, udające pnie drzew. Tyle że zakończone u dołu jakimiś takimi… bulwami, co nadaje im kształty spychające na manowce wyobraźnię osób dorosłych. Ale niech tam! „Amelka” to klasyczna baśń, wariant opowieści o Kopciuszku. Gdzie baśnie, tam psychoanaliza, a gdzie psychoanaliza, tam podświadomość. A podświadomość wiadomo gdzie. Ze świetnym efektem scenografka puszcza wodze fantazji w odniesieniu do kostiumów i obiektów, które są ciekawe plastycznie, zaskakujące i zabawne (Sowa! Dynia! Król ze śmigiełkiem na czubku głowy!), a czasem bajecznie efektowne, jak połyskująca suknia Wróżki Lulejki.
Muzykę stworzył Krzysztof Maciejowski. Bardzo sobie cenię jego talent i muzyczną wyobraźnię, tu chyba jednak chyba przestrzelił – piosenki mają formę muzyczną godną musicalu. Kilkaset metrów na południe od Banialuki są ludzie, którzy by je wyśpiewali tak, jak na to muzycznie zasługują. Tyle, że w przygotowanym przez Sypniewską przedstawieniu nie chodzi o musicalowe forte, a o liryczność bardziej ściszoną. To nie grand spectacle, ale prosta opowieść – między innymi o sile prostoty. Gdyby ktoś nie wykorzystał już tego powiedzenia, można by rzec, że za dużo tu nut. Tyle, że w odniesieniu od Mozarta cesarz Józef II nie miał racji.
To przedstawienie w żywym planie, więc korzystam z okazji, by reżyserkę pochwalić za decyzje obsadowe, a aktorów-lalkarzy za kreacje dramatyczne. W wyrównanym zespole wyróżnia się Dagmara Włoszek-Rabska, która w tytułowej roli Amelki – trudnej, bo jak grać samo dobro? – znalazła sposób, by uniknąć nudnego przesłodzenia, drażniącej naiwności. Jak to zrobiła? Nie wiem. Odnoszę wrażenie, że budowała swoją rolę tak, jak jej bohaterka funkcjonowała w baśniowym świecie. Jak Amelka jest zawsze gotowa do pomocy innym i życzliwa – do tego stopnia, że nie dostrzega niesprawiedliwości, z jaką jest traktowana przez przybraną matkę – tak aktorka, odtwórczyni głównej roli, zdaje się w każdym momencie pamiętać, że służy całości spektaklu, że gra w zespole. Jest uważna i skromna. W każdym razie wierzy jej się i jej postaci. W teatrze nigdy nie można być niczego pewnym. Być może pani Dagmara jest na co dzień napuszoną egoistką, że bez kija nie podchodź, a postać zbudowała wiarygodnie tylko dzięki sprawności technicznej i uwagom reżyserki. Ale nie sądzę. Pewnych ról (większości?) nie da się zagrać dobrze samą techniką, samym rozumem. Talent aktorski to nie tylko umiejętność strojenia min i fikania koziołków; ale przede wszystkim umiejętność zbudowania w sobie… przepraszam za wyrażenie, ale… duchowego rusztowania, na którym wspiera się postać. Wtedy im, aktorom, wierzymy.
Podobnie zapadającą w pamięć postać zbudowała Barbara Rau jako Dojrzała Gruszka. Ta rzeczywiście dojrzewająca na potęgę stara panna, tęskniąca do miłości, budzi sympatię. Kibicujemy jej (inaczej niż w życiu, gdzie takie osoby raczej irytują) i cieszymy ze szczęśliwego zakończenia jej historii. Więcej technicznej brawury i trików jest w panu Dyni Radosława Sadowskiego – w tej efektownej roli epizodycznej może najwyraźniej widać, jak ważna jest zasygnalizowana wyżej praca aktora nad własnym wnętrzem podczas pracy nad rolą. Nerwowy Dynia Sadowskiego w okularach z grubymi ciemnymi oprawkami przypomina trochę sympatycznego fajtłapę granego w kilku filmach przez Wojciecha Malajkata (w wersji zminiaturyzowanej). Moje skojarzenie czy żartobliwy cytacik?
Janusz Legoń
Na zdjęciu: Dojrzała Gruszka (Barbara Rau), Dynia (Radosław Sadowski), Amelka (Dagmara Włoszek-Rabska), foto: Daro Dudziak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie